środa, 16 grudnia 2009

Zawężenie

Jakie skojarzenia budzą słowa „sztuka współczesna”? Anarchia, publicystyka, prowokacje, konfrontacja, rewolucja, nowość, awangarda…
Dlaczego tylko tyle?
Ograniczenie potocznego wydźwięku pojęcia sztuki współczesnej wyłącznie do jej wybranych i niekoniecznie dominujących kierunków jest manipulacją (czy świadomą?). Wypaczony obraz sugeruje fałszywy stan faktyczny, jakby większość żyjących artystów istotnie tylko te kierunki uprawiała, jakby większość żyjących odbiorców tylko nimi oddychała. Przestano widzieć inne postawy. Jakby tylko do tego wycinka należał rząd dusz… A przecież tak nie jest.
Zostawmy na inny post dywagacje gdzie jest margines, a gdzie centrum… Potoczne rozumienie wymowy sztuki współczesnej nie obejmuje artystów tworzących klasycznie, nierewolucyjnie; nie do końca mieszczą się tam również ilustratorzy, autorzy komiksów… Wciąż powstają portrety, pejzaże i martwe natury. I wbrew wszystkiemu znajdują odbiorców, podejrzewam nawet, że całkiem sporo. I również jest to sztuka współczesna – tworzona i przeżywana tu i teraz; również jest to sztuka współczesna.
Czy tylko „również”?

środa, 2 grudnia 2009

poniedziałek, 2 listopada 2009

Arte Polo

Krasnale niedawno ekshumowali jedno z popularniejszych haseł Słowniczka Artystycznego Rastra, a mianowicie Arte Polo. Pozwolę sobie coś dorzucić, na początek fragmenty rastrowej definicji:
"(...) ARTE POLO - gatunek we współczesnej plastyce polskiej o specyfice zbliżonej do disco polo w muzyce. Wartości czysto artystyczne zostają w nim zastąpione wartościami komercyjno-rozrywkowymi. Popularny jednak - odmiennie niż disco polo - także wśród eli społecznych, od niewyrobionej publiczności po niektóre kręgi kolekcjonerów, galerników i krytyków. (...)
W świadomości mało zainteresowanego sztuką Polaka jest to jedyny, główny i najlepszy nurt we współczesnej plastyce, co bez wątpienia przyczynia się do komercyjnego sukcesu tego gatunku. ARTE POLO jest z natury fabularne i figuratywne, co przekonuje widza, iż autor musiał się poważnie napracować nad swoim dziełem: wymyślić temat, a potem jeszcze namalować wszystko „jak żywe”. To wszystko jest oczywiście fikcją gdyż po pierwsze twórcy ARTE POLO malują w kółko to samo, nie muszą więc nic wymyślać, a po drugie tak naprawdę unikają poprawnego anatomicznie rysunku i zastępują go własną, obrzydliwą, karykaturalną manierą, co również, rzecz jasna, nie kosztuje ich wiele fatygi. ARTE POLO jest programowo brzydkie, po to aby zaspokoić potrzeby złego gustu polskiej publiczności.
Do największych rekinów ARTE POLO należą tacy potentaci jak wspomniany już Jerzy Duda-Gracz, czy Zdzisław Beksiński, których działalność w zasadzie nie daje się opisywać terminem sztuka. (...)"

Tu pojawia się moja wątpliwość - pamiętając, że charakterystycznymi cechami muzyki disco polo były z jednej strony, banalne, życiowe tematy, a z drugiej skrajnie uproszczona muzyka (czyli forma) - to co tu jest bliższą, malarską analogią: fantastyczne wizje Beksińskiego, Dudy-Gracza, Starowieyskiego ujęte w wypracowaną warsztatową formę, czy może raczej Arte Polo realizuje się w modnym malarstwie epigonów Sasnala, banalnym w temacie, o formie tak uproszczonej i czytelnej jak estetyka znaku drogowego?

Kto naprawdę maluje "Majteczki w kropeczki"?

wtorek, 27 października 2009

Odwaga

"Wiem, jak ogromnej trzeba odwagi, aby się przyznać dzisiaj, na obrazie, do miłości, zachwytów, wyznań, tkliwości, tęsknoty, udręk czy uniesień, skoro byle śmieć przyniesiony do galerii, aspiruje do rangi dzieła sztuki. (...)"

Jerzy Duda-Gracz w słowie wstępnym do katalogu malarstwa zielonogórskiej artystki Jolanty Zdrzalik.

piątek, 16 października 2009

Ryk jelenia

Historia strachu przed pięknem jest historią ciekawej patologii sztuki współczesnej. Od kiedy zakodowano przysłowiowego jelenia na rykowisku lub łabędzia w stawie jako symbole artystycznego dna i bezguścia, artyści starają się trzymać od tego jak najdalej. A nawet jeszcze dalej; margines bezpieczeństwa poszerza się skokowo obejmując obecnie wszystko co dawniej uznawano za piękne, grę kolorów, perfekcję formy, temat…
Przedstawienia sielskie i estetyczne stały się wstydliwe, ewentualnie wstydliwie komercyjne i forma sztuki wysokiej stawała się coraz bardziej szorstka, antyestetyczna, toporna. Ze strachu przed tandetą zarąbano piękno.
A może po prostu pokazanie piękna było zbyt trudne, ryzyko popadnięcia w cukierkowość zbyt wysokie? Tak czy inaczej kategoria piękna przestała funkcjonować w sztuce nowoczesnej, stała się podejrzana a określenie "ładny obraz" zdecydowanie nie jest już komplementem. Oczywiście uzasadniono to lawiną wielkich słów i szczytnych deklaracji - że sztuka zaangażowana, że nowa estetyka, że kajdany warsztatu i marsz ku przyszłości. I czasem pewnie tak.
Ale widzę też za fasadą górnych doktryn zwyczajny strach. Strach, że pokazać piękna się nie uda, że to zbyt trudne, zbyt ulotne, zbyt łatwe do wyśmiania…
Strach przed rykiem jelenia i lotem łabędzia.
Odwagi.

piątek, 2 października 2009

Karma

Czym karmić mieszkańców Artświata? Czy napełniać paśniki groszem publicznym, na którym wzrośnie sztuka wielka, czysta i prawdziwa? Paśnik zagwarantuje, że szlachetni mieszkańcy kniei nie będą już musieli zmagać się z prozą bytu. Trzeba tylko zagwarantować, że szafarze karmy dzielić będą ją równo, niepomni na osobiste preferencje, że będą to umysły światłe i otwarte nie pragnące w ten sposób promować swych poglądów i pupili, ani też dające się podejść wytrawnym pieczeniarzom. Wtedy podobno się uda.
Można też zdać się na łaskę doboru naturalnego; wstrzymać publiczne dotacje i razem z duchem Darwina obserwować krwawe polowania i wymieranie nieprzystosowanych gatunków. Przetrwają ci, których sztuka rzeczywiście jest komuś osobiście potrzebna, lub ci, którzy nauczą się łasić. Pogłowie może się zmniejszyć, niektóre formy znikną zupełnie, może też zaniknąć różnorodność gatunków.
Darwin jest obecny w obu formach, w wariancie drugim w sposób oczywisty, w pierwszym nieco mniej. Efekt ewolucyjny sytuacji drugiej to artysta znajdujący odbiorcę, sytuacji pierwszej – artysta znajdujący paśnik.

Wybierzcie coś z powyższego. Tu i tu mogą narodzić się potwory.

poniedziałek, 28 września 2009

Gorycz

Kongres Kultury Polskiej, gorzkie listy i żądania... By sztuka była niezależna, by grosz się na nią sypał i by uczciwie go dzielono... Bo wartości, umysły, misja... Czy naprawdę?
Myślę, że Artświat jest już bytem zbyt hermetycznym byśmy mogli masowo kształtować postawy i hartować serca. Czy zresztą ktoś tego oczekuje? Poza nami samymi?

piątek, 11 września 2009

Czas wina

W moim mieście Winobranie - Bachus na dziewięć dni przejmuje władzę. Pod zgiełkiem jarmarcznych kramów i ludycznych zabaw przyczajona metafizyka.

Kilka lat temu słyszałem wypowiedź duchownego: "Oddając miasto Bachusowi oddajecie je szatanowi!".

Obiecanki-cacanki.

środa, 29 lipca 2009

Kamień węgielny

Spór o halę KDT doprowadził w ubiegłym tygodniu do szturmu policji na w/w halę i późniejszej bitwy ulicznej. Kupcy musieli odejść. Miejsce hali targowej zajmie w przyszłości Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Oczywiście artyści i muzealnicy nie byli tu stroną w sporze, jednak widzę w tej sytuacji jakąś mroczną symbolikę, intruzję.
Czy MSN będzie pamiętać o tych wydarzeniach? Zostaną wstydliwie zapomniane czy staną się elementem mitu założycielskiego i może pożywką jakiegoś zgrabnego performance (pisał już o tym Visual Culture)?
Tak czy tak jest to już część fundamentu.

wtorek, 21 lipca 2009

Lądowanie

Minaret Rajkowskiej jeszcze nie wylądował, a już rozpalił umysły i wzburzył krew w żyłach.
O ile sam projekt niespecjalnie mnie porusza, to tocząca się o nim dyskusja pokazała coś ważnego, jeden z niechlubnych aspektów naszej okołoartystycznej codzienności...
Instrumentalne i wybiórcze traktowanie pojęcia wolności wypowiedzi.
Uwagi krytyków dzieła (w tym architektów) zostały potraktowane nie jako głos w dyskusji lecz napiętnowane jako próba cenzury i zamach na swobodę wypowiedzi artystycznej.
Czyżby prawo do swobodnej wypowiedzi miała tu tylko jedna strona?

Może więc Minaret był potrzebny? Choćby po to by obnażyć bezmiar hipokryzji ideologów Artświata...

wtorek, 7 lipca 2009

Kanibale

Lubimy smak krwi. U źródeł tej refleksji legła ciekawa dyskusja ze strasznejsztuki gdzie spierano się czy i na ile sztuka może żerować na dramatach, śmierci i cierpieniu konkretnych ludzi. Czy to etyczne, moralne i "w słusznej sprawie"?
Andrzej Biernacki zauważył:
"(...)od stuleci ludzie to robią. Choćby w liczonych na kopy "Ukrzyżowaniach". Nie tylko nie mam im tego za złe, ale jestem wdzięczny za krucyfiksy: Velazqueza, Bacona, Ćwiertni, Sempolińskiego... Zamiana dramatu, pospolitej zbrodni w dzieło, w inne przeżywanie, ładowanie akumulatorów. Jednoznaczność, wręcz oczywistość faktu, zamieniona w wielowymiarowy twór dzieła przy użyciu niegłupiego instrumentarium. this is it, czego nie chcą zauważyć ci, co im homosłoń na jaja nadepnął. Teraz jest moda na przemianę jednoznacznego w jednoznaczne, zw. łopatologią"

Tak właśnie jest. Przestaliśmy tylko o tym pamiętać.
Faktycznie sztuka używa człowieka, jego śmierci i tragedii od zawsze. Raz alegorycznie w przywołanych wyżej przedstawieniach religijnych, raz konkretnie odnosząc się do rzeczywistych wydarzeń (choćby "Rzeź na Chios"). Z etycznego punktu widzenia jest to nie do obrony, z estetycznego jak najbardziej. Bo rzeczywiście, dawne przedstawienia wychodziły poza jednoznaczność osiągając wspomnianą wielowymiarowość, głębię etc.
Czyli wszystko to co przy okazji maskowało moralną dwuznaczność.
Dzisiaj wieloznaczności nie ma, estetyczną ucztę zastąpił prymitywny fast-food. Ale nadal podstawą dania jest ciało i krew.
Zawsze tak było, wzruszaliśmy się czyjąś tragedią dopiero znęceni zapachem krwi i smakiem trupa.
Współczesny artystyczny fast-food razi, dosłowna lub toporna forma wywołuje sprzeciw, jednak nie jest to sprzeciw wobec opowiedzianej historii lecz wobec samego dzieła i artysty, który je serwuje. Bez przypraw i dodatków smakuje to podle.
I może tu są psy pogrzebane - deklarujemy że sztuka powinna być etyczna, nie krzywdzić, pokazywać zło świata by mu zaradzić, uwrażliwiać, że umysł powinien być pełen dobroci, ale...
Ale to nieprawda.
Może to nie makabra jest środkiem do ukazania dramatu, może to dramat jest środkiem i alibi do ukazania makabry? Może to właśnie nęci nas do trudnych problemów? Może bez krwi powlekającej gorzkie pigułki kłopotliwych kwestii nie weźmiemy ich do ust?

Jesteśmy kanibalami. Od zawsze. Patrzymy na kolejne ukrzyżowanie, a krew ścieka nam po brodach.

niedziela, 28 czerwca 2009

Spalona ziemia

Pisałem kiedyś (a niedawno podobną kwestię podjęła [b] na Kontrapunkcie) o strategii "spalonej Ziemi" uprawianej przez część naszych ideologów sztuki współczesnej. Strategia ta, polegająca na totalnym zanegowaniu zjawisk i nazwisk niepasujących do obowiązującej doktryny prowadzi do coraz zabawniejszych paradoksów. Usuwa się z pola widzenia wszystko co inne i "nienasze" ogłaszając pozostałą gromadkę twórców głównym nurtem, centrum i epicentrum sztuki współczesnej i w tejże gromadce próbuje się odnaleźć i proklamować uznane kierunki i postawy; "odkryto" tam w ten sposób surrealizm, słyszę coś o powrocie abstrakcjonizmu. Zachowując nazwy podmienia się treść.
Dochodzi do tego deprecjonowanie przeszłości i tradycji, którą często traktuje się tak jak Cortés Azteków.
Czy zawsze będziemy oddawać mocz na groby poprzedników? Dlaczego sztuka współczesna stała się miastem zamkniętym?

piątek, 26 czerwca 2009

Popioły

Umarł Michael Jackson. Kolejna postać ze stałej (zdawałoby się obsady) mojego uniwersum. Od kilku lat obserwuję wielką falę śmierci zagarniającą tych, którzy tworzyli obraz naszego świata.
JP II, Holoubek, Beksiński, Kaczmarski, Herbert, Lem, Kawalerowicz, Miłosz, Duda-Gracz, Niemen, Małachowski, Starowieyski, Waldorff...
Pozostawiają puste miejsca, wyrwy, których nikt nie wypełnia, jakby mój świat się powoli rozpadał, zanikał...

niedziela, 21 czerwca 2009

Antybohaterowie

Stali się antybohaterami polskiej sztuki, ich nazwiska wypowiada się z drwiną, włącza w szydercze paszkwile i słowniki.
Duda-Gracz, Beksiński, Starowieyski...
Dlaczego? Co uczynili, że teraz pamięć po nich ścigają furie, niczym św. Jerzy smoka, a litery nazwisk wyskrobuje się z papirusów?
Byli metafizyczni, osobni, jak wielu innych, więc to raczej nie to.
Ich warsztat był wysokiej próby, trudny do prześcignięcia, to się dziś nie podoba ale to zbyt mało żeby ściągnąć odium. Więc skąd taka zajadłość?
Ich sztuka nie wymagała tłumacza, nie musiały jej wspierać stosy opasłych tomów wypełnionych zawiłymi analizami teoretyków, obrazy nie nabierały sensu dopiero rozjaśnione uczonym słowem... A mimo to ich wizje opuściły hermetyczną kapsułę artświata i zdobyły udział w masowej wyobraźni.
Tego się nie wybacza.

piątek, 5 czerwca 2009

Urną do gwiazd

7 czerwca ponownie do urn... Tyle przeróżnych opcji, programów, haseł, twarzy, obietnic. Tak pięknych...
Każdy znajdzie tu kłamstwo dla siebie.

czwartek, 28 maja 2009

Cyborg - maska do gryzienia

Bunt cyborgów... Coś w tym jest... Ta nasza mniej lub bardziej symboliczna anonimowość i zarazem sieciowa osobowość, dar technologii i internetu, maska do gryzienia...
I maska do wyrażania własnych myśli. Czy nadal maska? Czy już twarz?

poniedziałek, 25 maja 2009

Zapach krwi II

Niedawne spory o cenzurę i wolność sztuki, które wybuchły przy okazji spraw Fussa i Żemojdzin przypominały ponury spektakl... Spektakl zgrany do cna i wystawiany z poczucia obowiązku.
Zasady konstrukcji dramatu i dobór obsady są stałe - niepokorny artysta i dzieło prowokujące, chór aktualnie nim oburzonych i drugi chór, nieco cichszy, obrońców wolności sztuki. Kilka aktów - wystawa, potępienie/likwidacja, pieśń o zdeptanej wolności, bohater schodzący ze sceny w glorii męczeństwa i aurze heroizmu...
I wszyscy mamy wryte w mózgi jego nazwisko. Nezależnie czy byliśmy admiratorami jego twórczości. Sama idea dzieła gdzieś się przy tym gubi, dyskutowana jest wyłącznie uniwersalna kwestia wolności.
Kwestia jakości artystycznej propozycji również schodzi na dalszy plan (choć staje się wygodną drogą ewakuacji dla bardziej koniunkturalnej części ludzi sztuki, którzy unikają dyskusji stwierdzając, że "w zasadzie nie ma o czym mówić bo praca jest po prostu słaba").

Rodzi się kolejny męczennik artświata.

Oczywiście nie zarzucam tu cynicznej gry cenzurą wszystkim twórcom, którzy padli jej ofiarą, (a zwłaszcza artystom dopiero kończącym studia, wyjście spod klosza uczelni i pierwsze zaczerpnięcie powietrza zewnętrznego świata często kończy się bolesnym kaszlem i pluciem krwią) jednak mam wrażenie, że część artystów używa prowokacji z pełną premedytacją. Ciemna strona Mocy jest szybsza...
I cynicznie wykorzystani są tutaj wszyscy - swiadomie obrażona publiczność (obrażać trzeba solidnie aby wywołać ryk oburzenia zamiast zupełnie zbędnej, kulturalnej polemiki), ludzie sztuki, zobligowani tutaj do obrony swobody wypowiedzi (niezależnie czy się z daną wypowiedzią identyfikują) i media, które unieśmiertelnią nazwisko prowokatora.
Więc jak poruszać tematy trudne? Cóż, to zależy czy naprawdę chcemy o nich rozmawiać...
Jeżeli nie, śmiało - zdepczmy tabu i sztandary, naplujmy na ich ołtarze!

Tylko darujmy sobie potem spojrzenie zranionej sarny...

środa, 13 maja 2009

Bestia przedziwna

Czy widz może krytykować sztukę współczesną? Oczywiście. Teoretycznie.
W praktyce daje się mu do zrozumienia, że raczej nie powinien. Bo nie jest przecież Fachowcem. Kiedy niedawno śledziłem dyskusję dotyczącą wystawy toczącą się na forum lokalnej gazety takie właśnie odniosłem wrażenie.
Wystawa została odebrana jako lekko prowokująca, jednak co jakiś czas w dyskusji pojawiał się argument blokujący wszelkie zarzuty i polemiki: „to jest sztuka współczesna”. I właściwie tłumaczyło to wszystko, oddalało wszelkie zastrzeżenia zarazem łagodnie acz protekcjonalnie besztając dyskutantów. Zdanie–wytrych, ładnie brzmiące i całkowicie puste w środku. I paradoksalnie zamykające dyskusję przedstawiając wystawę jako coś poza rozmową, poza zwykłymi słowami, wysokie, nieuchwytne, uświęcone... kuriozalne.

Nie dajmy się sterroryzować. Oceniajmy i dyskutujmy. Sztuka, również współczesna, również krytyczna to owszem, zwierzę piękne i straszne, ale wypełzło z tego samego morza.

niedziela, 10 maja 2009

Wariant spartański

MSP, YPA i inne mutacje młodej sztuki polskiej, młodej fali, nowego pokolenia, jeszcze młodszych artystów. Mnóstwo inicjatyw, wystaw, drzwi szeroko otwartych, chętnych galerii i uśmiechniętych kuratorów, gościnnych łamów pism i portali. I to dobrze, nawet bardzo dobrze. Dla młodych.

Nasz proszek sprawia że młoda sztuka staje się jeszcze młodsza.

Tylko gdzieś na fali entuzjazmu i w huku strzelających korków szampana obwieszczających narodziny kolejnego talentu i pojawienie się nowego, elektryzującego kierunku, zagubiła się mroczna i niewygodna prawda: Starsi artyści jeszcze żyją. Co więc zrobić z niepasującymi do MSP twórcami po 30-tce, 40-tce, 50-tce? Zapomnieć, przemilczeć?
Czy może litościwie zrzucać starców ze skały?

wtorek, 5 maja 2009

Maj

Powiewały majowe sztandary, żołnierze wypinali piersi, ważkie słowa padały na bruk. Była w tym obcość, w tym pragnieniu przytulenia martwej, gnijącej przeszłości. Czy to jeszcze nasza przeszłość? Czy może jesteśmy już wolni?
Wolni by samemu wybrać sobie bogów?

czwartek, 30 kwietnia 2009

Pomiot

Piotr Bernatowicz na Arteonie poruszył w tekście "RASTER, OBIEG I \"EFEKT THE KRASNALS" temat artblogów, widząc w działalności Krasnali powód powstania kilku blogów "opozycyjnych", w tym również Kanibalii. Jakub Banasiak zaś pisze w komentarzu:
"Otóż stawiam tezę, że pojawienie się w.w. blogów, to nie żaden "efekt The Krasnals", tylko efekt, ale uboczny zamknięcia przeze mnie komentarzy na Krytykancie. (...)
To dopiero mój zamordyzm utwierdził "wykluczonych" (copyright T.Kozak), że są wykluczeni, cenzorowani przez elity polskiej sztuki itp. To wówczas poczuli - zrozumiałą! - siłę, by wystąpić przeciwko bestii. Co też błyskawicznie po zamknięciu u mnie komentarzy uczynili."

Obaj panowie mają rację. Krasnale przetarli szlak łącząc kontestację ze sztuką (i po raz pierwszy od kilku lat zabrzmiało to autentycznie). Natomiast Krytykant podpalił lont.
Jego blog tak naprawdę scementował "opozycję", był platformą na której odnaleźli się ludzie nastawieni raczej sceptycznie do obowiązującego paradygmatu. I z każdą dyskusją ich przybywało, głosy sprzeciwu zaczęły rozpełzać się na inne fora. A potem dyskusja została zablokowana, powoli jest wygaszana również w kilku innych miejscach. Zapewne potężniejący chór zastrzeżeń nie pasował do koncepcji rzeczywistości, tak bywa gdy niegdysiejsza rewolucja krzepnie w pomnikową klasykę. Jednak nim Krytykant wyłączył mikrofony zdążył przy paru okazjach zasugerować części najbardziej zagorzałych dyskutantów założenie własnych blogów i kilkakrotnie tę sugestię ponawiał.
Co też uczyniliśmy. Tak, że doceniając wkład Krasnali nie można zapominać również o sprawczej roli Krytykanta w narodzinach naszych potworków. Pomiot ma więc dwoje rodziców.

A im więcej głosów w dyskusji tym lepiej, jedyne co może okaleczyć sztukę i umiejętność samodzielnego myślenia i oceny to przyjęcie jakiejkolwiek i czyjejkolwiek prawdy za jedynie słuszną, przyjęcie jednej wyroczni i jednej księgi.
Tylko zdrowy politeizm może nas uratować.

piątek, 24 kwietnia 2009

Zapach krwi I

Temat cenzury powraca co jakiś czas jak wstydliwa choroba. W toczącej się na kilku forach dyskusji widzę dwa aspekty problemu – cenzurę zewnętrzną, tu brzytwę trzymają ludzie spoza artświata – tron, ołtarz, dwór, politycy, rzadziej sami widzowie i cenzurę jak najbardziej wewnętrzną, przybierającą formy ukryte, służącą do wpływania na obraz sztuki i będącą formą walki o rząd dusz i portfeli.
Dziś zajmę się aspektem pierwszym.

Kiedyś znajomy zaprosił mnie na otwarcie wystawy swojego malarstwa. Obrazy były utrzymane w modnej „plakatowo – publicystycznej” stylistyce, osadzone w polskiej rzeczywistości. Zwiedzając ekspozycję kątem ucha złowiłem strzęp czyjejś wypowiedzi: „Czy on się nie boi tego malować?”
Spojrzałem na najbliższy obraz; przedstawiał roześmianego ojca-dyrektora pewnego popularnego radia, przyciskającego do piersi postać w koronie cierniowej. „No właśnie” – pomyślałem – „Czy artysta się nie boi?” Rozejrzałem się czujnie; spokój, nie leciały kamienie ani nikt obrażony nie cwałował z donosem do prokuratury. Być może JESZCZE nie.
Nagle zdałem sobie sprawę jak krótko w dwudziestoletnim okresie trwania III (IV? V?) RP istniała naprawdę wolna sztuka. Musiał być to naprawdę krótki moment skoro myśl „czy on się nie boi?” przychodzi nam tak naturalnie. Znowu.
Kiedyś sprawa była prosta – powołani z urzędu cenzorzy czuwali nad właściwością przekazu filtrując lub eliminując idee nieprawomyślne. Artysta miał kilka możliwości; dopasować się do oczekiwań urzędującej władzy (co mogło pomóc) lub kontestować (co mogło zaszkodzić). Pozostałymi możliwościami było uprawianie sztuki niezaangażowanej, emigracja, sztuka użytkowa lub zmiana zainteresowań.
No dobrze, ale to przecież było kiedyś, do dziś zresztą trwa usuwanie gruzów tamtejszej kultury oficjalnej – dziesiątek i setek obrazów i pomników różnego rodzaju ojców rewolucji, bratnich żołnierzy i bezkoronnych orłów. Dodajmy usuwanie całkowicie bezrefleksyjne, nie biorące zupełnie pod uwagę jakości artystycznej dzieł.
To było kiedyś ale teraz artyści znów mogą się bać. Może nawet bardziej. Zmieniło się wszystko, reżim zastąpiła demokracja, urząd cenzury rozwiązano ale... Przykłady procesów (chociażby Nieznalskiej), niszczenia, np. przez porąbanie szablą, kontrowersyjnych dzieł, nagonki na szefów instytucji mających odwagę promować sztukę eksperymentalną, czy wręcz odwetowa tych instytucji likwidacja (vide gdańska Galeria Wyspa) są wymowne. Artyści to widzą. Widzą też jak bardzo są bezbronni wobec ataków i szykan ze strony samozwańczych obrońców przeróżnych wartości.
Bo na obronie wartości można dziś łatwo zbić polityczny kapitał, a artysta w konfrontacji z politykiem jest bezbronny; no bo jak może odpowiedzieć na groźby golenia głów i zarzuty o zamach na świętości – rzeczową argumentacją? Hieny poczuły już krew. Co ciekawe zapach krwi przyciąga padlinożerców z obu stron – część artystów już wie, że prowokacja/cenzura/rozgłos jest sprawdzonym sposobem kodowania nazwiska w świadomości masowej.
Cenzura już nie jest zinstytucjonalizowana, ale bynajmniej nie umarła; cenzurujemy się sami obawiając się czy aby to co robimy/piszemy,mówimy kogoś nie obrazi i cenzuruje nas rynek narzucający płytkość i masowość. Efekty widać na każdym kroku: od prawie dekady w masowych, oficjalnych mediach króluje kulturalny fast-food nie stawiający odbiorcy wymagań i absolutnie niekontrowersyjny. Znów zarysował się podział na kulturę oficjalną, aprobowaną przez tron i ołtarz i kulturę kontestującą, przemilczaną lub zwalczaną. I artyści wybierają różnie.
Zmieniły się postaci na pomnikach, ale mechanizm pozostał ten sam. Ale może zawsze tak było? Artysta zawsze od kogoś zależał i przed kimś musiał pełzać, czy to wygładzając zmarszczki na portrecie mecenasa, czy nadając pozory dziejowego sensu licznym historycznym rzeziom, czy wreszcie projektując świątynie lub tylko malując w aktualnie modnym stylu.
Sztuka oficjalna jest zawsze służebna. Czy więc wolność artysty to tylko sen jakiś złoty? Nie. Brzmi to może cokolwiek idealistycznie, ale sztuka wolna musi być po prostu uczciwa wobec siebie samej, nie tworzona ze strachu czy dla uwiarygodnienia narzuconych systemów i nie przetrącona kopniakami rynku. I w taką sztukę wierzę: szczerą więc pozanurtową, osobistą, często offową, podziemną.
Wyżej jest tylko łopot sztandarów.

niedziela, 19 kwietnia 2009

Jak kleszcze

„No public money – no art” - Krasnale dotknęli wstydliwej prawdy. Stanowi ją kilka kamieni hańbiących, dziś odniosę się do najcięższego – do pogardy.
Dlaczego część sztuki współczesnej tak gardzi „przypadkowym” widzem? Widzem z ulicy, który nie jest artystą ani krytykiem/teoretykiem/historykiem sztuki?
Z kimś takim nie nawiązuje się dialogu, nie bierze poważnie jego opinii na temat dzieła, nie traktuje jako partnera. Za to jakże chętnie się go obraża (jako kołtuna i ignoranta), atakuje „artystyczną” prowokacją, definiuje jako kołtuńskie kuriozum... A kiedy widz uliczny pojawia się w progach np. rankingowego BWA jest traktowany trochę jako intruz, który przecież i tak nie zrozumie...
Ale jego pieniądze nie śmierdzą. Niech płaci, utrzymuje instytucje i artystów, niech karmi, niczym wół grona uwieszonych do podgardla kleszczy, niech kupuje dzieła sztuki...

Oczywiście niech sam ich nie wybiera, bo przecież nie potrafi.

czwartek, 16 kwietnia 2009

Wolność i aberracja

Wolność sztuki… Mamy ją, wywalczoną przez artystów sprzed wieku. Negocjowaną i poszerzaną dziś. Mamy wolność tworzenia, wyboru tematu, medium i odbiorcy. Możemy wszystko. A skoro możemy…
Wystawy ze zwłok, odchody w słoikach, kosmetyki i napoje z ludzkiego ciała, artystka tarzająca się w podrobach…
Czy istnieje granica? Czy zboczenie realizowane jako sztuka przestaje być zboczeniem? Czy przestępstwo realizowane jako sztuka przestaje nim być?
Gdzie kończy się sztuka, a zaczyna aberracja?

sobota, 11 kwietnia 2009

Nie bądźmy Bańdytami

Nadciągnął Róż i przystrojono go laurem... Wieść o uhonorowaniu Basi Bańdy Nagrodą Arteonu najwyraźniej nami wstrząsnęła, trudno się zresztą dziwić. Przełykając jednak żółć zawiści nie kierujmy gromów słusznego gniewu personalnie wobec samej artystki, lecz wobec przedziwnych realiów stojących za dynamiczną promocją tak "swoiście" pojmowanego malarstwa.
Ten przypadek będzie jak lakmus - jeżeli to przejdzie, przejdzie wszystko.

piątek, 10 kwietnia 2009

Słoń

Poznański radny publicznie piętnuje orientację seksualną słonia z miejscowego ogrodu zoologicznego. Rzeczywistość daje nam cenną lekcję surrealizmu.
Artświat nie jest w stanie nawet zbliżyć się do tego poziomu absurdu. Nawet z Basią Bańdą.
Bądźmy pokorni.

wtorek, 7 kwietnia 2009

Korniki


Sprzeciwiamy się. Występujemy przeciw przeżerającemu artworld szaleństwu i wynoszeniu na piedestały kolejnych, topornych bałwanów, przeciw manipulacji i fałszywym bogom. Jesteśmy znakiem sprzeciwu i kłopotliwym pytaniem, kornikiem chroboczącym w posągu bóstwa.
Czy wierni usłyszą ten chrobot? Czy przebije się przez bełkot kapłanów?
Jesteśmy nowym początkiem czy tylko gasnącym szeptem?

sobota, 4 kwietnia 2009

Jęzor teoretyka sztuki

O sztuce współczesnej modnie jest pisać hermetycznie, udziwnionym pseudonaukowym żargonem, lingwistycznym bękartem z pogranicza filozofii, poezji i nauk ścisłych. Nierzadko powstają przy tym cudowne, stylistyczne "perełki" (jak chociażby ta przytoczona przez Jazona na Drugim Obiegu), częściej jednak nie jest aż tak zabawnie i razem z dziełem sztuki dostajemy sążnisty, nużący blok niespecjalnie zrozumiałego tekstu.
Co ciekawe tym bardziej sążnisty im bardziej pretekstowe dzieło opisuje.
Tylko po co? Czy za lingwistycznymi popisami kuratorów i teoretyków kryje się coś więcej niż tylko szaleństwo?
Może nowomowa jest narzędziem zwiększającym tak naprawdę dystans między widzem a dziełem? I może o to chodzi, o stworzenie wrażenia, że obcowanie, zrozumienie i OCENA sztuki współczesnej wymaga fachowego przygotowania.
Rzecz jasna niedostępnego "przypadkowym" widzom.

czwartek, 2 kwietnia 2009

21.37

550 pomników, 2500 ulic imienia Jana Pawła II, 1100 szkół i przedszkoli. Wszystko to jest jak wielki złoty cielec, ozdobiony imionami fundatorów i notabli. Miny żałobne i odmienianie Jego imienia przez wszystkie przypadki.

Nigdy Babilon nie był tak potężny.
Nasze serca wciąż są czarne.

wtorek, 31 marca 2009

Kto ukradł nadrealizm sztuce współczesnej?

Czytałem niedawno na "Obiegu" felieton Jakuba Banasiaka pt. "Archeologia polskiego nadrealizmu (historia obrazkowa)"; autor stara się w nim podbudować teoretycznie swą tezę o powrocie surrealizmu do sztuki polskiej w twórczości artystów młodego pokolenia - Ziółkowskiego, Mateckiego, Dunala, Brzeskiego. Zamiar co do niektórych nazwisk uzasadniony (Brzeski), w stosunku do innych (Matecki) nieco mniej. Ale ok, prawo teoretyka/krytyka.
Ale szlag mnie trafił po przeczytaniu poniższego fragmentu:
" (...)Warto pamiętać też o artystach, którzy „ukradli" nadrealizm sztuce współczesnej: Wojciechu Siudmaku, Zdzisławie Beksińskim, Jerzym Dudzie-Graczu i Franciszku Starowieyskim. Każdy zrobił to w innym stopniu i na innym artystycznym poziomie, ale to świat arte polo dźwigany przez tych czterech atlasów polskiej sztuki popularnej na długie lata skompromitował fantazję i zmyślenie, czyniąc z nich synonim kiczu. Jednocześnie to właśnie ci artyści faktycznie zorganizowali plastyczną świadomość Polaków po 1989 r., co dla naszych rozważań powinno być bardzo wymowne.(...)
A szlag trafia mnie z powodu stosowanej przez część krytyków "metody spalonej ziemi" czyli lansowania nowych nazwisk przez zohydzanie starych. To nic innego jak znana z kampanii wyborczych kampania negatywna... Nasuwa się pytanie: dlaczego tak?
Z mroku nadpełza odpowiedź: należy tamte rzeczy usunąć z pola sztuki, wyrzucić napiętnowane poza nawias; inaczej widz zobaczy je obok nowych.
I porówna.

czwartek, 26 marca 2009

Tarcza nas ochroni

Spotkanie naszych rządzących z amerykańskim przywódcą i kluczowe pytanie: "Co z tą tarczą?"
Przypomina się cytat z jakiegoś komiksu; "To chyba czyni z nas cholernie duży cel, kapitanie?"

środa, 25 marca 2009

Wojna o pokój. Znowu.

Wczoraj podjęto decyzję o zwiększeniu liczby naszych żołnierzy w Afganistanie.
Wojna o pokój trwa.
Wspomnienia o bohaterach z dzieciństwa przestają pasować; pamiętacie zakończenie "Rambo III": "Film dedykowany dzielnemu Narodowi Afgańskiemu"?

wtorek, 24 marca 2009

Pierwsze kilka słów

Nie lubię doktryn, szczególnie artystycznych. Są jak własnoręczne wydłubywanie oka z czaszki; zarówno te dawne, akademickie, które odeszły wraz z XIX wiekiem jak i te współczesne, jeszcze bardziej rygorystyczne i wojujące. Chcę widzieć i wybierać.

Wybieram więc. Sięgam w przeszłość po rzeczy dziś już niemodne: ilustracyjność, fabułę, rzetelny, wręcz rzemieślniczy warsztat, zakurzone mitologie. Sięgam też w przyszłość po narzędzia wirtualne, nową technologię i filozofię kiełkującą w Sieci, nową metafizykę elektronicznych narzędzi.