
Temat cenzury powraca co jakiś czas jak wstydliwa choroba. W toczącej się na kilku forach dyskusji widzę dwa aspekty problemu – cenzurę zewnętrzną, tu brzytwę trzymają ludzie spoza artświata – tron, ołtarz, dwór, politycy, rzadziej sami widzowie i cenzurę jak najbardziej wewnętrzną, przybierającą formy ukryte, służącą do wpływania na obraz sztuki i będącą formą walki o rząd dusz i portfeli.
Dziś zajmę się aspektem pierwszym.
Kiedyś znajomy zaprosił mnie na otwarcie wystawy swojego malarstwa. Obrazy były utrzymane w modnej „plakatowo – publicystycznej” stylistyce, osadzone w polskiej rzeczywistości. Zwiedzając ekspozycję kątem ucha złowiłem strzęp czyjejś wypowiedzi: „Czy on się nie boi tego malować?”
Spojrzałem na najbliższy obraz; przedstawiał roześmianego ojca-dyrektora pewnego popularnego radia, przyciskającego do piersi postać w koronie cierniowej. „No właśnie” – pomyślałem – „Czy artysta się nie boi?” Rozejrzałem się czujnie; spokój, nie leciały kamienie ani nikt obrażony nie cwałował z donosem do prokuratury. Być może JESZCZE nie.
Nagle zdałem sobie sprawę jak krótko w dwudziestoletnim okresie trwania III (IV? V?) RP istniała naprawdę wolna sztuka. Musiał być to naprawdę krótki moment skoro myśl „czy on się nie boi?” przychodzi nam tak naturalnie. Znowu.
Kiedyś sprawa była prosta – powołani z urzędu cenzorzy czuwali nad właściwością przekazu filtrując lub eliminując idee nieprawomyślne. Artysta miał kilka możliwości; dopasować się do oczekiwań urzędującej władzy (co mogło pomóc) lub kontestować (co mogło zaszkodzić). Pozostałymi możliwościami było uprawianie sztuki niezaangażowanej, emigracja, sztuka użytkowa lub zmiana zainteresowań.
No dobrze, ale to przecież było kiedyś, do dziś zresztą trwa usuwanie gruzów tamtejszej kultury oficjalnej – dziesiątek i setek obrazów i pomników różnego rodzaju ojców rewolucji, bratnich żołnierzy i bezkoronnych orłów. Dodajmy usuwanie całkowicie bezrefleksyjne, nie biorące zupełnie pod uwagę jakości artystycznej dzieł.
To było kiedyś ale teraz artyści znów mogą się bać. Może nawet bardziej. Zmieniło się wszystko, reżim zastąpiła demokracja, urząd cenzury rozwiązano ale... Przykłady procesów (chociażby Nieznalskiej), niszczenia, np. przez porąbanie szablą, kontrowersyjnych dzieł, nagonki na szefów instytucji mających odwagę promować sztukę eksperymentalną, czy wręcz odwetowa tych instytucji likwidacja (vide gdańska Galeria Wyspa) są wymowne. Artyści to widzą. Widzą też jak bardzo są bezbronni wobec ataków i szykan ze strony samozwańczych obrońców przeróżnych wartości.
Bo na obronie wartości można dziś łatwo zbić polityczny kapitał, a artysta w konfrontacji z politykiem jest bezbronny; no bo jak może odpowiedzieć na groźby golenia głów i zarzuty o zamach na świętości – rzeczową argumentacją? Hieny poczuły już krew. Co ciekawe zapach krwi przyciąga padlinożerców z obu stron – część artystów już wie, że prowokacja/cenzura/rozgłos jest sprawdzonym sposobem kodowania nazwiska w świadomości masowej.
Cenzura już nie jest zinstytucjonalizowana, ale bynajmniej nie umarła; cenzurujemy się sami obawiając się czy aby to co robimy/piszemy,mówimy kogoś nie obrazi i cenzuruje nas rynek narzucający płytkość i masowość. Efekty widać na każdym kroku: od prawie dekady w masowych, oficjalnych mediach króluje kulturalny fast-food nie stawiający odbiorcy wymagań i absolutnie niekontrowersyjny. Znów zarysował się podział na kulturę oficjalną, aprobowaną przez tron i ołtarz i kulturę kontestującą, przemilczaną lub zwalczaną. I artyści wybierają różnie.
Zmieniły się postaci na pomnikach, ale mechanizm pozostał ten sam. Ale może zawsze tak było? Artysta zawsze od kogoś zależał i przed kimś musiał pełzać, czy to wygładzając zmarszczki na portrecie mecenasa, czy nadając pozory dziejowego sensu licznym historycznym rzeziom, czy wreszcie projektując świątynie lub tylko malując w aktualnie modnym stylu.
Sztuka oficjalna jest zawsze służebna. Czy więc wolność artysty to tylko sen jakiś złoty? Nie. Brzmi to może cokolwiek idealistycznie, ale sztuka wolna musi być po prostu uczciwa wobec siebie samej, nie tworzona ze strachu czy dla uwiarygodnienia narzuconych systemów i nie przetrącona kopniakami rynku. I w taką sztukę wierzę: szczerą więc pozanurtową, osobistą, często offową, podziemną.
Wyżej jest tylko łopot sztandarów.