Pisałem kiedyś (a niedawno podobną kwestię podjęła [b] na Kontrapunkcie) o strategii "spalonej Ziemi" uprawianej przez część naszych ideologów sztuki współczesnej. Strategia ta, polegająca na totalnym zanegowaniu zjawisk i nazwisk niepasujących do obowiązującej doktryny prowadzi do coraz zabawniejszych paradoksów. Usuwa się z pola widzenia wszystko co inne i "nienasze" ogłaszając pozostałą gromadkę twórców głównym nurtem, centrum i epicentrum sztuki współczesnej i w tejże gromadce próbuje się odnaleźć i proklamować uznane kierunki i postawy; "odkryto" tam w ten sposób surrealizm, słyszę coś o powrocie abstrakcjonizmu. Zachowując nazwy podmienia się treść.
Dochodzi do tego deprecjonowanie przeszłości i tradycji, którą często traktuje się tak jak Cortés Azteków.
Czy zawsze będziemy oddawać mocz na groby poprzedników? Dlaczego sztuka współczesna stała się miastem zamkniętym?
Dochodzi do tego deprecjonowanie przeszłości i tradycji, którą często traktuje się tak jak Cortés Azteków.
Czy zawsze będziemy oddawać mocz na groby poprzedników? Dlaczego sztuka współczesna stała się miastem zamkniętym?