sobota, 4 kwietnia 2009

Jęzor teoretyka sztuki

O sztuce współczesnej modnie jest pisać hermetycznie, udziwnionym pseudonaukowym żargonem, lingwistycznym bękartem z pogranicza filozofii, poezji i nauk ścisłych. Nierzadko powstają przy tym cudowne, stylistyczne "perełki" (jak chociażby ta przytoczona przez Jazona na Drugim Obiegu), częściej jednak nie jest aż tak zabawnie i razem z dziełem sztuki dostajemy sążnisty, nużący blok niespecjalnie zrozumiałego tekstu.
Co ciekawe tym bardziej sążnisty im bardziej pretekstowe dzieło opisuje.
Tylko po co? Czy za lingwistycznymi popisami kuratorów i teoretyków kryje się coś więcej niż tylko szaleństwo?
Może nowomowa jest narzędziem zwiększającym tak naprawdę dystans między widzem a dziełem? I może o to chodzi, o stworzenie wrażenia, że obcowanie, zrozumienie i OCENA sztuki współczesnej wymaga fachowego przygotowania.
Rzecz jasna niedostępnego "przypadkowym" widzom.

7 komentarzy:

  1. Podejrzewam, że jest i tak i tak. Najprawdopodobniej osoby posługujące się tym językiem nie zdają sobie sprawy z tego, że jest hermetyczny. Obracają się bowiem wyłącznie w swoim własnym gronie. Podobnie rzecz wygląda kiedy próbuję dowiedzieć się czegoś od informatyka. Opowiada na moje pytania, ale nie rozumiem co mówi.
    Rzecz w tym, że powinnam jednak rozumieć teoretyka czy krytyka, uprawiam ten zawód blisko ćwierć wieku i śledzę sytuację, podczas gdy informatyka to dla mnie czarna magia.

    Wniosek nasuwa się dość prozaiczny, osoby, które tak mówią nie są zainteresowane odbiorcą. Jest tak, ponieważ finansowanie sztuki, której sekundują jest odwrotnie proporcjonalne do jej rozumienia przez odbiorcę. Im odbiorca mniej rozumie, tym większa dotacja. Wiem, że jestem złośliwa i być może niesprawiedliwa, ale z mojego podwórka tak to wygląda.

    OdpowiedzUsuń
  2. To również strategia tych, którzy nie mają nic do powiedzenia, albo nie chcą się dzielić swoją wiedzą. Stawiają odbiorcę/rozmówcę na pozycji "ciemniaka", "niewtajemniczonego", "dyletanta". Odcinają się w ten sposób od widza, chłoszcząc go równocześnie za niewiedzę. To jedna z technik manipulacji i kontroli.

    OdpowiedzUsuń
  3. I zapewnienie sobie wyłączności na "profesjonalne" zabieranie głosu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Szaleństwo kuratorów, bełkot kapłanów, otumanienie wiernych a nad tym wszystkim - inferno bałwanów; orgia fałszywych bogów...

    To wizja zgoła biblijna, a przynajmniej (biorąc pod uwagę plastyczną oprawę tego bloga)na miarę Lovecrafta ;-)

    Pytanie tylko, czy ta antyczna retoryka rzeczywiście pasuje do nadwiślańskich realiów?

    OdpowiedzUsuń
  5. Cóż... albo będziemy szukać przyczyn w szaleństwie, albo, po polsku, w układzie, zmowie, skokach na kasę... I to dopiero ohyda godna Lovecrafta.

    Jako optymista stawiam na obłęd.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wobec tego ja - jako analityk - ciekaw byłbym, kto KONKRETNIE według Pana jest nadwiślańskim (fałszywym) bogiem, a kto jego kapłanem?

    Czy zechciałby Pan zaspokoić moją ciekawość w tej materii?

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Dla mnie problemem i fałszywym bogiem naszego artświatka jest pogarda i nietolerancja wobec różnych sposobów widzenia/uprawiania sztuki i przedstawianie tylko jednego jej nurtu jako nurt wiodący i "prawdziwy".

    OdpowiedzUsuń