czwartek, 30 kwietnia 2009

Pomiot

Piotr Bernatowicz na Arteonie poruszył w tekście "RASTER, OBIEG I \"EFEKT THE KRASNALS" temat artblogów, widząc w działalności Krasnali powód powstania kilku blogów "opozycyjnych", w tym również Kanibalii. Jakub Banasiak zaś pisze w komentarzu:
"Otóż stawiam tezę, że pojawienie się w.w. blogów, to nie żaden "efekt The Krasnals", tylko efekt, ale uboczny zamknięcia przeze mnie komentarzy na Krytykancie. (...)
To dopiero mój zamordyzm utwierdził "wykluczonych" (copyright T.Kozak), że są wykluczeni, cenzorowani przez elity polskiej sztuki itp. To wówczas poczuli - zrozumiałą! - siłę, by wystąpić przeciwko bestii. Co też błyskawicznie po zamknięciu u mnie komentarzy uczynili."

Obaj panowie mają rację. Krasnale przetarli szlak łącząc kontestację ze sztuką (i po raz pierwszy od kilku lat zabrzmiało to autentycznie). Natomiast Krytykant podpalił lont.
Jego blog tak naprawdę scementował "opozycję", był platformą na której odnaleźli się ludzie nastawieni raczej sceptycznie do obowiązującego paradygmatu. I z każdą dyskusją ich przybywało, głosy sprzeciwu zaczęły rozpełzać się na inne fora. A potem dyskusja została zablokowana, powoli jest wygaszana również w kilku innych miejscach. Zapewne potężniejący chór zastrzeżeń nie pasował do koncepcji rzeczywistości, tak bywa gdy niegdysiejsza rewolucja krzepnie w pomnikową klasykę. Jednak nim Krytykant wyłączył mikrofony zdążył przy paru okazjach zasugerować części najbardziej zagorzałych dyskutantów założenie własnych blogów i kilkakrotnie tę sugestię ponawiał.
Co też uczyniliśmy. Tak, że doceniając wkład Krasnali nie można zapominać również o sprawczej roli Krytykanta w narodzinach naszych potworków. Pomiot ma więc dwoje rodziców.

A im więcej głosów w dyskusji tym lepiej, jedyne co może okaleczyć sztukę i umiejętność samodzielnego myślenia i oceny to przyjęcie jakiejkolwiek i czyjejkolwiek prawdy za jedynie słuszną, przyjęcie jednej wyroczni i jednej księgi.
Tylko zdrowy politeizm może nas uratować.

piątek, 24 kwietnia 2009

Zapach krwi I

Temat cenzury powraca co jakiś czas jak wstydliwa choroba. W toczącej się na kilku forach dyskusji widzę dwa aspekty problemu – cenzurę zewnętrzną, tu brzytwę trzymają ludzie spoza artświata – tron, ołtarz, dwór, politycy, rzadziej sami widzowie i cenzurę jak najbardziej wewnętrzną, przybierającą formy ukryte, służącą do wpływania na obraz sztuki i będącą formą walki o rząd dusz i portfeli.
Dziś zajmę się aspektem pierwszym.

Kiedyś znajomy zaprosił mnie na otwarcie wystawy swojego malarstwa. Obrazy były utrzymane w modnej „plakatowo – publicystycznej” stylistyce, osadzone w polskiej rzeczywistości. Zwiedzając ekspozycję kątem ucha złowiłem strzęp czyjejś wypowiedzi: „Czy on się nie boi tego malować?”
Spojrzałem na najbliższy obraz; przedstawiał roześmianego ojca-dyrektora pewnego popularnego radia, przyciskającego do piersi postać w koronie cierniowej. „No właśnie” – pomyślałem – „Czy artysta się nie boi?” Rozejrzałem się czujnie; spokój, nie leciały kamienie ani nikt obrażony nie cwałował z donosem do prokuratury. Być może JESZCZE nie.
Nagle zdałem sobie sprawę jak krótko w dwudziestoletnim okresie trwania III (IV? V?) RP istniała naprawdę wolna sztuka. Musiał być to naprawdę krótki moment skoro myśl „czy on się nie boi?” przychodzi nam tak naturalnie. Znowu.
Kiedyś sprawa była prosta – powołani z urzędu cenzorzy czuwali nad właściwością przekazu filtrując lub eliminując idee nieprawomyślne. Artysta miał kilka możliwości; dopasować się do oczekiwań urzędującej władzy (co mogło pomóc) lub kontestować (co mogło zaszkodzić). Pozostałymi możliwościami było uprawianie sztuki niezaangażowanej, emigracja, sztuka użytkowa lub zmiana zainteresowań.
No dobrze, ale to przecież było kiedyś, do dziś zresztą trwa usuwanie gruzów tamtejszej kultury oficjalnej – dziesiątek i setek obrazów i pomników różnego rodzaju ojców rewolucji, bratnich żołnierzy i bezkoronnych orłów. Dodajmy usuwanie całkowicie bezrefleksyjne, nie biorące zupełnie pod uwagę jakości artystycznej dzieł.
To było kiedyś ale teraz artyści znów mogą się bać. Może nawet bardziej. Zmieniło się wszystko, reżim zastąpiła demokracja, urząd cenzury rozwiązano ale... Przykłady procesów (chociażby Nieznalskiej), niszczenia, np. przez porąbanie szablą, kontrowersyjnych dzieł, nagonki na szefów instytucji mających odwagę promować sztukę eksperymentalną, czy wręcz odwetowa tych instytucji likwidacja (vide gdańska Galeria Wyspa) są wymowne. Artyści to widzą. Widzą też jak bardzo są bezbronni wobec ataków i szykan ze strony samozwańczych obrońców przeróżnych wartości.
Bo na obronie wartości można dziś łatwo zbić polityczny kapitał, a artysta w konfrontacji z politykiem jest bezbronny; no bo jak może odpowiedzieć na groźby golenia głów i zarzuty o zamach na świętości – rzeczową argumentacją? Hieny poczuły już krew. Co ciekawe zapach krwi przyciąga padlinożerców z obu stron – część artystów już wie, że prowokacja/cenzura/rozgłos jest sprawdzonym sposobem kodowania nazwiska w świadomości masowej.
Cenzura już nie jest zinstytucjonalizowana, ale bynajmniej nie umarła; cenzurujemy się sami obawiając się czy aby to co robimy/piszemy,mówimy kogoś nie obrazi i cenzuruje nas rynek narzucający płytkość i masowość. Efekty widać na każdym kroku: od prawie dekady w masowych, oficjalnych mediach króluje kulturalny fast-food nie stawiający odbiorcy wymagań i absolutnie niekontrowersyjny. Znów zarysował się podział na kulturę oficjalną, aprobowaną przez tron i ołtarz i kulturę kontestującą, przemilczaną lub zwalczaną. I artyści wybierają różnie.
Zmieniły się postaci na pomnikach, ale mechanizm pozostał ten sam. Ale może zawsze tak było? Artysta zawsze od kogoś zależał i przed kimś musiał pełzać, czy to wygładzając zmarszczki na portrecie mecenasa, czy nadając pozory dziejowego sensu licznym historycznym rzeziom, czy wreszcie projektując świątynie lub tylko malując w aktualnie modnym stylu.
Sztuka oficjalna jest zawsze służebna. Czy więc wolność artysty to tylko sen jakiś złoty? Nie. Brzmi to może cokolwiek idealistycznie, ale sztuka wolna musi być po prostu uczciwa wobec siebie samej, nie tworzona ze strachu czy dla uwiarygodnienia narzuconych systemów i nie przetrącona kopniakami rynku. I w taką sztukę wierzę: szczerą więc pozanurtową, osobistą, często offową, podziemną.
Wyżej jest tylko łopot sztandarów.

niedziela, 19 kwietnia 2009

Jak kleszcze

„No public money – no art” - Krasnale dotknęli wstydliwej prawdy. Stanowi ją kilka kamieni hańbiących, dziś odniosę się do najcięższego – do pogardy.
Dlaczego część sztuki współczesnej tak gardzi „przypadkowym” widzem? Widzem z ulicy, który nie jest artystą ani krytykiem/teoretykiem/historykiem sztuki?
Z kimś takim nie nawiązuje się dialogu, nie bierze poważnie jego opinii na temat dzieła, nie traktuje jako partnera. Za to jakże chętnie się go obraża (jako kołtuna i ignoranta), atakuje „artystyczną” prowokacją, definiuje jako kołtuńskie kuriozum... A kiedy widz uliczny pojawia się w progach np. rankingowego BWA jest traktowany trochę jako intruz, który przecież i tak nie zrozumie...
Ale jego pieniądze nie śmierdzą. Niech płaci, utrzymuje instytucje i artystów, niech karmi, niczym wół grona uwieszonych do podgardla kleszczy, niech kupuje dzieła sztuki...

Oczywiście niech sam ich nie wybiera, bo przecież nie potrafi.

czwartek, 16 kwietnia 2009

Wolność i aberracja

Wolność sztuki… Mamy ją, wywalczoną przez artystów sprzed wieku. Negocjowaną i poszerzaną dziś. Mamy wolność tworzenia, wyboru tematu, medium i odbiorcy. Możemy wszystko. A skoro możemy…
Wystawy ze zwłok, odchody w słoikach, kosmetyki i napoje z ludzkiego ciała, artystka tarzająca się w podrobach…
Czy istnieje granica? Czy zboczenie realizowane jako sztuka przestaje być zboczeniem? Czy przestępstwo realizowane jako sztuka przestaje nim być?
Gdzie kończy się sztuka, a zaczyna aberracja?

sobota, 11 kwietnia 2009

Nie bądźmy Bańdytami

Nadciągnął Róż i przystrojono go laurem... Wieść o uhonorowaniu Basi Bańdy Nagrodą Arteonu najwyraźniej nami wstrząsnęła, trudno się zresztą dziwić. Przełykając jednak żółć zawiści nie kierujmy gromów słusznego gniewu personalnie wobec samej artystki, lecz wobec przedziwnych realiów stojących za dynamiczną promocją tak "swoiście" pojmowanego malarstwa.
Ten przypadek będzie jak lakmus - jeżeli to przejdzie, przejdzie wszystko.

piątek, 10 kwietnia 2009

Słoń

Poznański radny publicznie piętnuje orientację seksualną słonia z miejscowego ogrodu zoologicznego. Rzeczywistość daje nam cenną lekcję surrealizmu.
Artświat nie jest w stanie nawet zbliżyć się do tego poziomu absurdu. Nawet z Basią Bańdą.
Bądźmy pokorni.

wtorek, 7 kwietnia 2009

Korniki


Sprzeciwiamy się. Występujemy przeciw przeżerającemu artworld szaleństwu i wynoszeniu na piedestały kolejnych, topornych bałwanów, przeciw manipulacji i fałszywym bogom. Jesteśmy znakiem sprzeciwu i kłopotliwym pytaniem, kornikiem chroboczącym w posągu bóstwa.
Czy wierni usłyszą ten chrobot? Czy przebije się przez bełkot kapłanów?
Jesteśmy nowym początkiem czy tylko gasnącym szeptem?

sobota, 4 kwietnia 2009

Jęzor teoretyka sztuki

O sztuce współczesnej modnie jest pisać hermetycznie, udziwnionym pseudonaukowym żargonem, lingwistycznym bękartem z pogranicza filozofii, poezji i nauk ścisłych. Nierzadko powstają przy tym cudowne, stylistyczne "perełki" (jak chociażby ta przytoczona przez Jazona na Drugim Obiegu), częściej jednak nie jest aż tak zabawnie i razem z dziełem sztuki dostajemy sążnisty, nużący blok niespecjalnie zrozumiałego tekstu.
Co ciekawe tym bardziej sążnisty im bardziej pretekstowe dzieło opisuje.
Tylko po co? Czy za lingwistycznymi popisami kuratorów i teoretyków kryje się coś więcej niż tylko szaleństwo?
Może nowomowa jest narzędziem zwiększającym tak naprawdę dystans między widzem a dziełem? I może o to chodzi, o stworzenie wrażenia, że obcowanie, zrozumienie i OCENA sztuki współczesnej wymaga fachowego przygotowania.
Rzecz jasna niedostępnego "przypadkowym" widzom.

czwartek, 2 kwietnia 2009

21.37

550 pomników, 2500 ulic imienia Jana Pawła II, 1100 szkół i przedszkoli. Wszystko to jest jak wielki złoty cielec, ozdobiony imionami fundatorów i notabli. Miny żałobne i odmienianie Jego imienia przez wszystkie przypadki.

Nigdy Babilon nie był tak potężny.
Nasze serca wciąż są czarne.